Zdarzyło mi się ostatnio kilka wyjść, ale jakoś nie było okazji, żeby się nimi pochwalić - od tygodnia myślę o zbliżających się świętach i zamiast blogować, planuję mazurki, babki oraz wielkanocne ciasteczka ;) Dziś jednak nadszedł dzień wolny, postanowiłam więc wreszcie zająć się zdjęciami na swoim telefonie i opublikować co nieco o moich kulinarnych wycieczkach :D
Na pierwszy ogień pójdzie restauracja Mango, którą odwiedziłam jeszcze przed swoją chorobą żołądkową. Knajpa reklamuje się pod hasłem vegan street food, a że nie jestem fanką mięsa i przepadam za odkrywaniem nowości na talerzu, musiałam kiedyś ją odwiedzić. Samo miejsce robi dobre, choć niekoniecznie szokujące wrażenie - mamy drewno, cegłę, tablice z menu wypisanym kredą i miłą obsługę (choć pan za ladą był słabo zorientowany w menu, bo nie potrafił podać mi składu smoothie). Zamówiłam więc smoothie z mango oraz pitę falafel - również z mango - i zasiadłam z koleżankami przy stoliku w rogu. Zamówienia wydawane są podobnie jak w Krowarzywie - po karteczkach z numerkami. Smoothie było smaczne, zwłaszcza jak na wegański napój bez dodatku mleka - zamówiłabym takie jeszcze raz ;) Z kolei pita smakowała całkiem nieźle, trochę jak tortilla z warzywami i sosem; nie pasował mi w niej kotlet z cieciorki, której szczerze nienawidzę, i bardzo psuł mi smak całego dania. Jednak w ogólnym rozrachunku wszystko było całkiem smaczne, ceny również mieściły się w przyzwoitym przedziale, więc mogę z czystym sumieniem polecić to miejsce - skoro mi smakowało wegańskie jedzenie (a nie mogłabym być weganką), to coś ono musi w sobie mieć ;)
Z kolei w trakcie grypy żołądkowej odwiedziłam 7street. Wiem, restauracja amerykańska to niezbyt dobry wybór na ból brzucha, ale jakoś tak wyszło, że za bardzo nie miałam wyboru... Miejsce znajduje się na wyludnionym, opuszczonym pasażu w Grodzisku i szczerze wątpię, by było mocno oblegane - tyle tam ludzi, co przed świętami w mojej szkole ;) (czyli bardzo mało :D) Wnętrze ma bardzo amerykański wystrój, jest też całkiem wygodne i przytulne. Obsługiwał nas bardzo miły pan, uznałam więc, że zaszaleję (tak, specjalnie dla niego ^^) i skorzystałam z fajnej opcji "Stwórz własnego burgera". Wybrałam bułkę razową pełnoziarnistą, grillowanego kurczaka, suszone pomidory, camembert i sos BBQ; niestety ostrzymałam bułkę pszenną, dwa pomidory na krzyż i o wiele za dużo sosu. Sam hamburger był całkiem smaczny, ale przyznaję, że jadłam zdecydowanie lepsze. Jedną z zalet jest dla części klientów na pewno spora porcja, której osobiście nie byłam w stanie dokończyć. Czy polecam? Cóż, powiem tak: po drodze można wstąpić, ale specjalnie się tam wybierać nie ma po co.
A na koniec ostatnie i najlepsze wyjście - wyprawa do Fragoli z okazji początku ferii wielkanocnych ;) Jak zwykle zjadłam tam pyszne lody, po raz pierwszy też spróbowałam dania wytrawnego i naprawdę bardzo mi smakowało. Fragola to po prostu klasa sama w sobie i zdecydowanie warto tu przyjść nie raz ani nie dwa ;)
Makaron z fetą, pesto z pomidorów i kurczakiem, Raisins Cup
No, to by było na tyle ze sprawozdania - lecę piec ciasta na Wielkanoc! Do zobaczenia, wracam z porcją świeżego mazurka ;)
Helloł. w Grodzisku nie ma 7 Street. A Pasaż o którym piszesz to prawdopodobnie zrewitalizowane budynki przedzalni lnu w Zyrardowie z 1823 roku będące pomnikiem historii dzięki, którym mowi sie o Polsce na calym świecie.
OdpowiedzUsuń