środa, 2 września 2015

Cytrynowy koniec wakacji

Lody cytrynowe

1 września nadszedł nieubłaganie, wszyscy uczniowie szykują już szkolne podręczniki i zeszyty. Większość wpada również w głęboką depresję - bo jak w ogóle wakacje, te cudowne chwile wolności, mogły się tak szybko skończyć? Cóż, ja też nie wiem, wiem jednak, że na osłodę życia przygotowałam sobie z tej okazji lody.

Choć generalnie nie przepadam za lodami owocowymi, ostatnimi czasy było tak gorąco, że postanowiłam zrobić wyjątek. Nawet ja nie miałam ochoty na ciasteczka czy czekoladę... Do głowy przyszły mi lody cytrynowe, które zawsze kojarzyły mi się z wyjściami po lekcjach w podstawówce. Choć te czasy dawno już za mną, uznałam, że miło będzie przypomnieć sobie stare dzieje ;)

Ocena lodów okazała się w moim domu kwestią sporną. Jedni twierdzili, że są za kwaśne, inni, że idealne - moim zdaniem były bardzo dobre, choć rzeczywiście dość kwaśne. To jednak sprawiało, że były jeszcze bardziej orzeźwiające, a to przy tych nieziemskich upałach się przydało.

Niestety, z końcem lodów przyszedł też koniec wakacji. Gdy łyżeczka sięgnęła dna pudełka, z całą mocą dotarła do mnie ta smutna myśl, że dwa cudowne miesiące wolności skończone. Znôw trzeba będzie wstawać niemal o świcie i uczyć się do nocy... Cóż, lody cytrynowe będę wspominać z wyjątkowym rozrzewieniem :D

Lody cytrynowe
Składniki:
- sok z 3 dość małych cytryn
- 500 ml jogurtu naturalnego
- 250 ml kremówki 36%
- 1/2 szklanki cukru - pudru

Wycisnąć sok z cytryny do garnka, dodać jogurt i śmietanę, zmiksować. Wmiksować cukier - puder. Gotową masę przelać do pojemnika i zamrażać kilka godzin, co jakiś czas mieszając ją. Smacznego!

FragOla <3

piątek, 28 sierpnia 2015

Owsianka z owocami i masłem orzechowym

Owsianka z brzoskwinią, bananem i masłem orzechowym

Gdy już nadejdzie ten straszny dzień, czyli przyszły wtorek, i po długiej przerwie wrócę do szkoły, z pewnością będę się tu pojawiać co drugi dzień z owsianką. W wakacje nie mam na nią specjalnej ochoty, jednak dziś uznałam, że pożywne śniadanie się przyda - miałam wiele intensywnych planów :) Starałam się, by nie było zbyt słodko, dodałam więc do niej brzoskwinie, banany i masło orzechowe. Wyszło pysznie, a cały dzień byłam pełna energii! Czy to nie zasługa owsianki? Na pewno!

czwartek, 27 sierpnia 2015

Paella z kurczakiem i warzywami


Paella z kurczakiem, papryką, cebulą, kukurydzą i pomidorem

W Hiszpanii byłam dotychczas tylko raz. Wprawdzie nie odwiedziłam stadionu Barcelony ani obejrzałam Madrytu, zrobiłam jednak inną ważną rzecz - spróbowałam paelli. Nie powiem, żeby było to do końca miłe wspomnienie, bo była ona serwowana z dodatkiem owoców morza, po których zwykle mnie mdli. Samo danie jednak wydało mi się intrygujące; pomyślałam, że gdyby zamiast małży na talerzu pojawił się kurczak, mój apetyt mógłby wzrosnąć ;)

Po powrocie jednak szybko zapomniałam o paelli, zajęta całkiem innymi sprawami. Wróciła ona do mnie dopiero niedawno, przy okazji kolejnych wakacji i konieczności przygotowania obiadu ;) Sięgnęłam więc po przepis i wzięłam się za robienie dania.

Paella przypomina nieco w wykonaniu risotto - ryż z warzywami zalewa się wodą (w risotto bulionem), który potem powoli się wygotowuje. Te dwie potrafy różnią się jednak kilkoma rzeczami - paella jest mniej mokra i nie obejdzie się bez dodatku szafranu, który można ewentualnie zastąpić kurkumą.

Danie wyszło naprawdę pyszne - intensywne w smaku i dobrze doprawione. Aż miałam ochotę na dokładkę... Polecam przygotować je każdemu, kto kocha ryż z dodatkami lub uwielbia eksperymentować: podobnie jak risotto wariantów paelli jest tyle, ile kucharzy, każdy może dodać coś od siebie. Ten smak z pewnością was zachwyci!

Paella z kurczakiem i warzywami:
Składniki na 4 porcje:
- 2 szklanki ryżu
- 500 g piersi z kurczaka
- 2 (najlepiej różnokolorowe) papryki
- 1 cebula
- 2 pomidory
- 1 puszka kukurydzy
- sól, pieprz, szafran/ kurkuma, rozmaryn, słodka papryka

Na patelni podsmażyć kurczaka, dodać posiekane cebulę i paprykę, przesmażyć, dodać kukurydzę. Pomidory pokroić w kostkę, dodać na środek patelni i przyprawić słodką papryką, smażyć chwilę na dużym ogniu, mieszając. Zalać patelnię wodą po brzegi, posolić mocno. Po odparowaniu połowy wody dodać ryż, przyprawić go odrobiną rozmarynu i szafranu/ kurkumy, wymieszać z warzywami. Dusić 7 minut na dużym ogniu, następnie zmniejszyć ogień i gotować, aż ryż wchłonie całą wodę. W razie potrzeby doprawić solą i pieprzem do smaku. Gotową paellę przykryć na kilka minut pokrywką od patelni. Podawać ciepłą. Smacznego!

FragOla <3




niedziela, 23 sierpnia 2015

Lody caffe latte z nutą orzechów

Lody z orzechowej caffe latte

Ostatnio chyba uzależniłam się od kawy. Kiedyś piłam jej dużo, ale w tym momencie nie wyobrażam sobie dnia bez kubka mojej ulubionej latte. Potrafię pić ją rano, w ciągu dnia, w środku nocy, a także w najróżniekszych postaciach: z cynamonem, moccę, frapuccino. No i oprócz tego zmieniło się jeszcze jedno: polubiłam, a wręcz pokochałam lody Caffe latte.

Gdybyście spytali mnie, która firma robi te lody najlepsze, odpowiedź mogłaby was zaskoczyć. Otóż bajbardziej smakują mi te sprzedawane w Tesco, w 500 - mililitrowych kubełkach, z sosem czekoladowym na wierzchu. Choć ich skład z pewnością pozostawia wiele do życzenia, smak przebija wszystko! Doszło już nawet do tego, że jadam je czasem na śniadanie 😂

Choć ostatnio niewiele czasu spędzam w kuchni, wciąż bez przerwy robię lody. Ze względu na moją świeżą miłość do lodów kawowych, postawiłam więc sobie zadanie: stworzę lody, które przebiją nawet te z Tesco! Zadanie nie było łatwe, ale znalazłam przepis na Moich Wypiekach i zmodyfikowałam go nieco, zmieniając saszetkę cafe latte na rozpuszczalną kawę orzechową.

To był dobry ruch: oprócz kawy lody miały pyszny posmak orzechów. Konsystencja wyszła idealna, co dziwne, biorąc pod uwagę to, że podczas zamrażania wcale ich nie mieszałam. Idealnie dały się nabierać gałkownicą, mogłam więc zrobić dla siebie i rodziny przepyszny deser kawowy w pucharkach. Lody były też słodkie, co jest jedną z najważniejszych rzeczy przy lodach kawowych, które często wychodzą zbyt mocne i gorzkie.

Cóż, zdecydowanie polecam wam ten przepis - mi udało się dzięki niemu stworzyć jedne z najlepszych lodów, jakie jadłam. Teraz mogę się rozkoszować kawą także w formie mojego ulubionego deseru! Hmm, może zacznę jeść je na śniadanie? W końcu byłoby ekonomicznie - kawa i posiłek w jednym... 

Orzechowe lody caffe latte
Składniki:
- 3 żółtka
- 1,5 szklanki mleka
- 1 łyżeczka aromatu waniliowego
- 1/2 szklanki cukru - pudru
- 1 szklanka kremówki 36%
- 2 czubate łyżeczki orzechowej kawy rozpuszczalnej (ewentualnie zwykłej, ale to nie będzie to samo)

Mleko, połowę cukru, połowę kremówki, kawę i aromat zagotować na małym ogniu. Żółtka roztrzepać z resztą cukru, powstałą masę wlać do gotującej się mieszanki. Gotować chwilę, aż stanie się gęstsza, uważając, by się nie zagotowała. Dodać resztę kremówki i zmiksować. Wstawić na kilka godzin do zamrażalnika. Smacznego!

FragOla <3


czwartek, 13 sierpnia 2015

Od makaroników po pizzę - z Francji do Włoch

Znów opuściłam bloga na dłuższy czas, znowu z powodu wyjazdu na wakacje. W to lato jestem okropnie zabiegana... Cóż, tym razem pojechałam z rodziną na objazdowy wyjazd do Francji i Włoch - wprawdzie nie jadłam tam dużo, ale parę ciekawych rzeczy do opublikowania się znalazło :)

Pizza z pomidorem, bazylią, mozzarellą i serem brie

Do restauracji nie chodziliśmy często, a jeśli już, to na kolację - w ciągu dnia było zbyt gorąco na cokolwiek. Wybraliśmy się parę razy na pizzę, ale horrendalne coperti w końcu nas odstraszyło i obiady zaczęliśmy gotować w domu. Niestety wciąż nie udało mi się zjeść risotto we Włoszech, jadłam za to pyszną pizzę z pomidorem, bazylią, mozzarellą i serem brie. 


Lody Carte d'Or: mięta z czekoladą, nugat, tiramisu


Lody czekoladowo - orzechowe, mascarpone z figami, rumowe



Lody Ferrero Rocher



Puchar bakaliowy - już w Krakowie, gdzie skończyła się nasza podróż :)

Niedłącznym elementem każdych moich wakacji są oczywiście lody. Z tego, co zauważyłam, we Francji w niemal każdej budce na plaży sprzedają lody Carte d'Or, nic jednak nie przebije prawdziwych, włoskich lodów, które niestety udało mi się zjeść tylko raz :( No i oczywiście niezapomniane były lody Ferrero Rocher, które udało mi się kupić na stacji benzynowej w Monako.


Granita pomarańczowa


Cafe Zero - Cocco Shock i Moccacino


Moja nowa miłość - granita - towarzyszyła mi przez cały wyjazd i choć zrobiłam jej zdjęcie tylko raz, możecie być pewni, że piłam ją bez przerwy, w każdym możliwym rozmiarze i smaku, zaczynając od pomarańczowego i na jabłkowym kończąc. Odkryłam też Cafe Zero, czyli kawę mrożoną sprzedawaną na stacjach benzynowych, która smakuje jak starbucksowe frappuccino; pokochałam ją całym sercem - co powiecie na petycję, żeby zaczęli taką sprzedawać w Polsce? ;)


Wakacyjne jogurty - Mix z pokruszonymi migdałami i Danette Pop, serek czekoladowy ze Smarties



Francuskie ciastka migdałowe


Płatki Tresor Duo Choco


Francuskie makaroniki

No i, w końcu, wyjazd nie byłby tym samym bez wizyt w lokalnym spożywczaku i pamiątek w postaci słodyczy! Jogurtami objadałam się bez przerwy, ciastkom nie udało się przetrwać do domu (choć taki był pierwotny plan), za to płatki i makaroniki przejechały 1000 kilometrów w walizce, powróciły ze mną do Polski i cierpliwie czekają na swoją kolej w szafce kuchennej ;)

Wakacje te nie były może szczególnie bogate w doznania kulinarne, przyniosły za to wiele nowości i całkiem miłe wspomnienia. Do rozpoczęcia roku szkolnego pozostały już tylko dwa tygodnie, co mi osobiście wydaje się dość tragiczne. No trudno, dwa tygodnie to niezbyt długi czas, ale może uda mi się jeszcze coś ciekawego ugotować? 

FragOla <3



środa, 29 lipca 2015

Tydzień pod znakiem risotto


Risotto z papryką, kurczakiem, kukurydzą i serem brie


Risotto z kurczakiem, suszonymi pomidorami i bazylią

Wiecie już, że przepadam za risotto. Zrobiłabym je nawet przez sen, dlatego jest ono najlepszym wyjściem w razie wizyty gości. Choć niektórzy wybredni za nim nie przepadają, zazwyczaj wszystkim smakuje i nie wymaga wielkiego nakładu pracy...

Ostatnio za każdym razem, gdy przyjeżdża do mnie rodzina, nie mam innego pomysłu na obiad niż risotto. W efekcie przygotowałam je już dwa razy w ciągu tygodnia!

Pierwsze ugotowałam dla gości, starałam się więc nie kombinować, by przypadło im do gustu. Dodałam więc do niego tylko suszone pomidory, kurczaka i bazylię. Choć minimalistyczne, risotto zostało zgodnie okrzyknięte jednym z najlepszych obiadów, jakie przygotowałam, będę więc musiała je kiedyś powtórzyć ;)

Kolejnym razem sprawa miała się nieco gorzej, bo gotowałam dla babci i kuzyna, w których podniebienia ciężko trafić czymś innym niż klasyczną, polską kuchnią. Postanowiłam wstrzymać więc wszystkie swoje kreatywne zapędy - a było ciężko - i do risotto wrzuciłam po prostu mięso, paprykę, kukurydzę oraz nieco sera brie (musiałam!). Danie smakiem przypominało mi nieco leczo (za którym przepadam), ale w lepszej odsłonie, bo mniej wodnistej i zapychającej. Mimo wszystko jednak wciąż wybieram wersję włoską ;)

W przyszłym tygodniu z wakacji wracają niemal wszyscy moi znajomi, nie będę miała więc wiele czasu na przesiadywanie w kuchni. Zresztą pogoda także do tego nie zachęca; może więc czas na risottowy post? 

Przepis na risotto to już na moim blogu klasyk, nie ma więc sensu kolejny raz go podawać - znajdziecie go pod znacznikiem "risotto". Wystarczy dorzucić wszystkie dodatki i voila! Risotto gotowe!




niedziela, 26 lipca 2015

Łowcy Happy Hours w "Bobbym Burgerze"


Bobby Burger - burger z serem pleśniowym, kurczakiem, rukolą, orzechami i sosem klasycznym, frytki


Cupcakes Corner Bakery - lody z masłem orzechowym

O Bobbym Burgerze już wam pisałam. Ostatnio jednak wybrałam się tam ponownie, a to dlatego, że wraz ze znajomymi staliśmy się Łowcami Happy Hours ;) Jak na prawdziwych polujących przystało, chowamy się w mroku i czekamy, aż ofiara będzie najbardziej odsłonięta - udało nam się to już ze Starbucksem (piłam frappe 3 dni z rzędu), Subwayem (jechaliśmy do Galerii Mokotów ze Starówki i zdążyliśmy 3 minuty przed zakończeniem), a teraz doszedł do tego również Bobby Burger ;)

Bobby Burger na Agrykoli powstał bardzo niedawno i z tej okazji wprowadził tygodniowe Happy Hours, o których szybko się dowiedzieliśmy. Popędziliśmy więc na miejsce, oczywiście po drodze się gubiąc i dotarliśmy idealnie o 15.30, czyli pół godziny przed zakończeniem ;) Miejsce jest fajne na knajpkę, zwłaszcza że znajduje się na przeciw stadionu, z którego do Bobby' ego będą zapewne zmierzać głodni sportowcy. Wprawdzie nie udało nam się rozgryźć, co stanie się z restauracją zimą, bo nie było w niej miejsc w środku, ale latem bardzo przyjemnie siedzi się przy stolikach pod drzewami.

Swojego burgera kupiłam zaledwie za 11 zł i nie zawiodłam się na nim - był przepyszny ;) Tym razem wiedziałam, że muszę zamówić frytki (bo są najlepsze na świecie) i szczęśliwie przegryzałam nimi obiad. Happy Hours kolejny raz nas nie zawiodły... ruszyliśmy więc na poszukiwanie deseru ;)

W końcu dziwnym trafem znaleźliśmy się na ulicy Chmielnej, na której, jak zauważyłam, ostatnio pootwierało się mnóstwo nowych miejsc. Są to głównie kawiarnie lub lodziarnie, w tym ta, w której usiedliśmy, czyli Cupcakes Corner Bakery. Tam niestety nie było Happy Hours - gałka lodów kosztowała 6 złotych. To bardzo wygórowana cena, zwłaszcza że nawet 3 złote za gałkę to już dużo, ale na obronę cukierni mogę powiedzieć, że lody były naprawdę bardzo smaczne, choć knajpa skupia się głównie na cupcake'ach. Z większą wizytą wybiorę się tam kiedy indziej - wtedy spróbuję tych gorąco reklamowanych cupcakesów i porobię zdjęcia - wtedy jednak kupiłam tylko gałkę lodów z masłem orzechowym. Lody i dodatkowo płatne wafelki są podobno robione samodzielnie i z najlepszej jakości składników, co ma usprawiedliwiać ceny; moje lody były odrobinę za bardzo kakaowe dla mnie, ale pyszne kawałki masła orzechowego mi to wynagrodziły. Dodatkowym plusem jest to, że lodów można spróbować przed zamówieniem.

Cóż, kolejny dzień łowów za nami. Nasza zwierzyna okazała się warta polowania, a deser jeszcze upiększył całą ucztę. Pozostaje tylko jedno pytanie: gdzie i kiedy następne Happy Hours? Czekam na propozycje... ;)


Owsianka kawowo - migdałowa

Owsianka gotowana na kawie orzechowej z dodatkiem migdałów

W wakacje bardzo rzadko jem owsianki. Jakoś tak wychodzi, że wstaję późno, jest gorąco i nie jestem szczególnie głodna. Wtedy jedynym wyjściem są jogurty, a za gotowanie płatków na mleku  nie mam szczególnej ochoty się zabierać... Moją pierwszą od długiego czasu owsianką była ta ugotowana na kawie orzechowej z migdałami, która powstała zupełnie spontanicznie - nic innego nie było w domu :) Mimo wszystko jednak była okropnie smaczna, mocno kawowa... Cudowne śniadanie :)

poniedziałek, 20 lipca 2015

"Pozytyvka" AKA "Manekin"



Naleśniki z suszonymi pomidorami, mozzarellą i bazylią


Shake Miętowa stracciatella

W jeden z wolnych wakacyjnych dni wybraliśmy się rodzinnie na wycieczkę do Łodzi, a właściwie do położonego pod Łodzią safari. Jako że spędziliśmy tam cały dzień, po zwiedzaniu zrobiliśmy się naprawdę głodni... Szybko zapadła decyzja, że na obiad jedziemy na ulicę Piotrkowską, czyli centralną ulicę w Łodzi. Traf chciał, że wylądowaliśmy w Pozytyvcę.

Z tego, co zdążyłam już wyczytać w internecie, lokal ten jest naleśnikarnią, która powstała jako konkurencja dla Manekina. Moją miłość do Manekina już znacie, dlatego wiecie, że dobrze, że o tym nie wiedziałam - na wszystkie dania patrzyłabym krytycznym okiem ;) Na szczęście przy stoliku wylądowałam nieświadoma faktu, że w Łodzi w ogóle istnieje Manekin i mogłam w pełni obiektywnie go ocenić.

Wnętrze jest ładne i przytulne, mocno inspirowane Ameryką, co nie pokrywa się nieco z menu, w którym dominują naleśniki i pierogi. Moim pierwszym wrażeniem było, niestety, że knajpa jest łódzkim odpowiednikiem Manekina - bywam w nim często i znam dobrze menu, a to w Pozytyvce było niemal identyczne. Wzruszyłam jednak ramionami i zamówiłam shake'a oraz naleśnika z suszonymi pomidorami i bazylią.

Shake Miętowa stracciatella wylądował na moim stoliku dość szybko i był naprawdę smaczny. Gorzej było z naleśnikiem - obsługa pomyliła moje zamówienie z zamówieniem mojej mamy, więc w efekcie ja dostałam naleśnika z jagodami i sosem pomidorowym, a ona z suszonymi pomidorami i cukrem - pudrem ;) Pomyłka jednak została naprawiona i w końcu mogłam skosztować swojego dania.

Naleśnik mi smakował - lubię wariacje suszonych pomidorów z mozzarellą, a smaku dopełniała jeszcze bazylia (choć było jej za mało!). Sera było dużo i smakowicie się ciągnął... Palce lizać ;) Niestety sos pomidorowy był wybitnie niedobry, smakował właściwie jak rozwodniony koncentrat.

Pozytyvka sama w sobie jest ciekawym lokalem i gdyby nie pobliski Manekin, przy najbliższej wizycie w Łodzi pewnie bym do niej wstąpiła. Niestety, Manekin jest blisko, a prawda jest taka, że Pozytyvka różni się od niego tylko kilkoma pozycjami w menu, brakiem kolejki i jakością, która jest nieco gorsza. Dlatego pozostaję wierna Manekinowi, choć Pozytyvkę też oceniam na plus ;)

czwartek, 16 lipca 2015

Włoskie podróże kulinarne

Wakacje rozpoczęły się już na dobre - nikt nie myśli jeszcze o momencie, w którym trzeba będzie je pożegnać, ale wszyscy zdążyli już do nich przywyknąć. Ja staram się je wykorzystać jak najlepiej - właśnie wróciłam z objazdówki po Włoszech ;) To właściwie moja druga dłuższa wizyta w tym pięknym kraju i wciąż robi on na mnie ogromne wrażenie, zarówno pod względem kulinarnym, jak i pod wszelkimi innymi względami ;)

Cóż, blog jednak jest kulinarny, nie mogę więc opisywać na nim przystojnych Włochów i pięknego morza. Zdam wam więc kolejną relację z mojej przygody z jedzeniem, które jest jednym z największych plusów Italii ;)


Makaron z pesto bazyliowym - choć wygląda jak robaki, był naprawdę przepyszny ;)

Ten wyjazd skupił się u mnie głównie na lodach i różnego rodzaju przekąskach - w restauracji byłam raz, a oprócz tego kupowałam tylko foccacię. W knajpce było świetnie, tanio i smacznie, a obsługa była przemiła. Prawdę mówiąc, ciężko nawet przyrównywać ją do tej polskiej - kelnerzy byli uśmiechnięci, rozmowni, potrafili świetnie doradzić. Wybaczyłam im nawet, że zapomnieli o cappuccino, które zamówiłam, bo nie jestem do końca pewna, czy się zrozumieliśmy ;) Restauracja specjalizowała się w owocach morza, nie miałam więc zbyt dużego wyboru, ale zaryzykowałam i zamówiłam makaron, który polecił mi kelner, nawet nie wiedząc, z czym jest podany. Ryzyko się opłaciło - pesto bazyliowe okazało się warte grzechu.


Foccacia z pomidorkami koktajlowymi i rukolą

Z dań wytrawnych jadłam też foccacię, niestety nie pamiętam, gdzie ją kupiłam - była to jakaś foccaceria z daniami na wynos w Mediolanie. Stałam więc przed eleganckim sklepem z ubraniami i zaglądałam przez szybę, unikając groźnych spojrzeń ochroniarza i zajadając najpyszniejszą foccacię, jaką jadłam w życiu.


Lody bezowe, strudel (szarlotkowe z ciasteczkami) i nocciola (z orzechami laskowymi)


Lody cremino, creme di Siciliana, wata cukrowa


Lody bazyliowe, pistacjowe i mleczna czekolada


McFlurry Cornetto Nocciola

Oczywiście wyjazd nie udałby się bez włoskich lodów, które uchodzą za jedne z najlepszych na świecie. Włoskie lodziarnie przyciągają ladami wypełnionymi ciekawymi smakami i nieustannie kuszą do wydawania pieniędzy... Moim nowym odkryciem były lody Cremino sprzedawane w małej miejscowości i przekładane przepysznym kremem orzechowo - czekoladowym. Warto też wspomnieć o poczciwych McFlurry, które sprzedawane są w całkiem innych wersjach smakowych niż u nas. Ja skusiłam się na Cornetto Nocciola i nie żałuję.


Frappe ze zmiksowanych lodów cremino, nocciola i biscotti


Naturalne lody nocciola


Jeśli chodzi o lody, to wraz z koleżankami skusiłam się też na naturalne lody na patyku, sprzedawane na straganach w większych miastach - my kupiłyśmy je w Mediolanie. Są one niestety dość drogie, jak wszystko, co jest naturalne, ale bardzo smaczne - same lody są delikatne i kremowe, a posypka cudnie chrupiąca. Przy okrutnych upałach piłyśmy także frappe, które niestety okazało się nie kawą, a shakiem ze zmiksowanych lodów. Skosztowałam także kolejnej włoskiej tradycji, czyli granity - choć nie robiłam zdjęć, piłam po kilka granit dziennie i spróbowałam niemal wszystkich smaków, w tym cytryny, mięty, jagody, a nawet kawy. Granity są we Włoszech sprzedawane dosłownie wszędzie i ciężko się im oprzeć, kiedy temperatura dochodzi do 40 stopni, a sok z pokruszonym lodem może uratować nam życie ;)


Degustacja kawy cioccolatino i volluto


Włoskie Bubble tea i herbata Aloe


Moje życie nie mogłoby trwać bez kawy, a włoska kawa, jak wiadomo, jest najlepsza na świecie. Codziennie na śniadanie piłam więc pyszne cappuccino, a raz wstąpiłam do sklepu Nescaffe i trafiłam na degustację kawy. Chodź nie przygotował mi jej George Clooney, kawa cioccolatino okazała się okropnie smaczna i chetnie wypiłabym jej trochę więcej, niż było w małej filiżance. Niestety na wyjścia na kawę było nieco za gorąco, a poszukiwania kawy na zimno nie skończyły się powodzeniem. Dziwna sprawa z tą zimną kawą - na początku liczyłam tylko na Starbucksa i frappucino, ale przez cały wyjazd nie znalazłam ani jednej kawiarnianej sieciówki. Były McDonaldsy i Subwaye, ale o Starbacksie trudno było pomarzyć... W końcu postanowiłam pochodzić po zwykłych kawiarniach, te jednak też nie oferowały kawy na zimno. Może Włosi w ogóle takiej nie uznają? Cóż, pozostało mi tylko cieszyć się z przydrożnego Bubble tea, w którym mogłam spróbować zimnej herbaty Aloe


Pinacolada i drink brzoskwiniowy o nieznanej nazwie ;)


Wieczorami, zmęczone całodziennym chodzeniem, wybierałyśmy się z koleżankami na lekkiego drinka. Znalazłyśmy miejsce, w którym barman robił najlepsze drinki na świecie, a w dodatku co pół godziny przynosił nam darmowe shoty owocowe. Klimat w barze był świetny i, cóż, z pewnością będziemy wspominać te wieczorne wyprawy z lekką tęsknotą ;) 


Jogurt Duetto z orzechami laskowymi

Z przekąsek pozostały już tylko gofry w czekoladzie na patyku, które jadłam w Gardalandzie oraz jogurt, podobny do Fantasii, ale o ulubionym włoskim smaku nocciola. Do domu zrobiłam jak zwykle jedzeniowe zakupy, przez co ciężej mi się pakowało w drogę powrotną niż wcześniej ;) Zaopatrzyłam się w różnorakie makarony, moje ukochane płatki Choco Krave, masę czekolad i batoników, a nawet w Fantę Light, będącą spełnieniem moich marzeń. 

Wakacje we Włoszech uważam za naprawdę udane - kulinarnie doświadczyłam orgazmu, a nawet zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy nie przeprowadzić się do Italii. W końcu słońce, plaża, włoska kuchnia... Czy to nie raj na ziemi?






czwartek, 2 lipca 2015

Lody Mojito


Lody Mojito


Wakacje nareszcie się rozpoczęły, a ja dotąd nie miałam czasu, by porządnie to uczcić. Wczoraj jednak w końcu udało mi się usiąść spokojnie na tarasie przy swoim ukochanym stoliku, z książką w jednej ręce i samodzielnie zrobionymi lodami w drugiej ;)

Lody Mojito wyszukałam na Moich Wypiekach i postanowiłam przygotować je, by stały się swoistą wisienką na torcie rozpoczęcia wakacji. Przy okazji dowiedziałam się, że mam w ogródku kilkanaście krzaczków mięty, co dotąd było dla mnie tajemnicą ;) Uzbierałam więc liście na lody, doceniając wreszcie to, że moja mama jest zapaloną ogrodniczką. 

Lody te to znakomity sposób na orzeźwienie, słodkie, a jednocześnie lekkie i świeże dzięki dodatkom mięty i cytryny. Wyszły puszyste mimo, że ich nie mieszałam i tak mi zasmakowały, że zjadłam na raz pół pudełka ;) Naprawdę, niewiele rzeczy może się równać z zajadaniem ich na tarasie z widokiem na las i zachodzące słońce.

Jejku, chyba odezwała się we mnie poetka... Może napiszę poemat na cześć lodów Mojito i wakacji? Gościu, usiądź pod drzewem, zjedz Mojito lody, spójrz na las i celebruj swe wakacyjne swobody... Cóż, lody Mojito są z pewnością wspaniałym (choć późnym) początkiem lata - musicie je przygotować!

Lody Mojito
Składniki:
- 40 g listków mięty
- 2 limonki
- 400 g mleka skondensowanego słodzonego
- 300 ml kremówki 30/ 36%
- 1,5 szklanki mleka

Miętę dokładnie zblendować z mlekiem, dodać śmietanę i mleko skondensowane i zmiksować. Dodać skórkę i sok z limonek, zmiksować ponownie i wstawić do zamrażarki na kilka godzin. Wyjmować 5 minut przed podaniem. Smacznego!

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Granola truskawkowa



Granola truskawkowa



Naszło mnie na kolejną granolę akurat wtedy, kiedy sezon na truskawki był w pełni. Łatwo przewidzieć, co z tego wyszło - granola truskawkowa leży teraz w moim słoiczku i tylko czeka na kogoś, kto jej skosztuje ;)

Na początku miałam zrobić granolę malinową, maliny były jednak bardzo drogie, a truskawki miałam pod ręką. Zmieniłam więc koncepcję, w międzyczasie użerając się z piekarnikiem, w którym zepsuła się funkcja termoobiegu... 

Chociaż szczerze muszę przyznać, że nie przepadam za granolami owocowymi - moja bajka to czekoladowe lub orzechowe - ta wyszła całkiem niezła. Chrupiące płatki smakowały mi głównie dzięki dodatkowi orzechów laskowych, bo truskawki były niestety mało wyczuwalne. Granola jest też mało słodka - w przepisie zaskakuje prawie całkowity brak cukru.

Choć owocowe granole nie są moimi ulubionymi, ta była warta zrobienia. Nie zepsuła się po 3 dniach jak ostatnia, smakowała całej rodzinie i, w gruncie rzeczy, była naprawdę dobrym śniadaniem. Polecam, jeśli, jak mi, zostało wam w domu mnóstwo truskawek!

Granola truskawkowa
Składniki:
- 400 g płatków zbożowych
- 100 g orzechów laskowych
- 2 łyżki masła orzechowego
- 1 banan
- 3/4 szklanki + 1 szklanka truskawek
- 1 łyżeczka cukru waniliowego

Płatki wymieszać z orzechami (mogą być lekko posiekane, według waszych preferencji). Banana, 3/4 szklanki truskawek i masło orzechowe zblendować, wymieszać dokładnie z suchymi składnikami. Mieszankę wyłożyć na blachę z papierem do pieczenia, piec 35 min. w 180 stopniach, podczas pieczenia przemieszać kilka razy. Pozostałe truskawki poprzekrajać na pół. Po 35 min. zmniejszyć temp. do 80 stopni i dodać truskawki, suszyć ok. 3 godziny. Smacznego!

FragOla <3

niedziela, 28 czerwca 2015

Du - za Mi - ha


Smażony makaron ryżowy z warzywami




Ostatnio z koleżankami stwierdziłyśmy, że chwilowo mamy dość naleśników, a na wegańskie burgery już nie możemy patrzeć. Postanowiłyśmy w końcu odwiedzić miejsce, które będzie serwowało jakąś egzotyczną kuchnię. Po krótkich rozważaniach ktoś wpadł na pomysł Du - żej Mi - hy - tak właśnie wylądowałyśmy na orientalnym smażonym makaronie.

Knajpa ta znajduje się w Centrum i serwuje kuchnię wietnamską. Ciężko ją przegapić chociażby z uwagi na duży szyld i to, że wiele innych restauracji w tym miejscu nie ma ;) Wystrój jest bardzo ciekawy, choć niezbyt orientalny - stoliki, ściany, tablica menu i ogólny wygląd pomieszczenia to bardzo znana i modna koncepcja. Uwagę zwracają tabliczki z "cytatami", pod którymi akurat usiadłyśmy ;) Obsługa jest uprzejma, choć średnio zaangażowana, prawdopodobnie dlatego, że zamówienia, płatność i odbiór dań załatwia się od razu przy barze. Klient jest mocno samowystarczalny - nawet naczynia trzeba zwrócić własnymi rękami.

Gdy zasiadłyśmy do stołu, szybko zamówiłam smażony makaron ryżowy z warzywami i zaczęłam przyglądać się przyprawom stojącym na blacie. Skończyło się to tym, że zatarłam sobie oko papryczką chilli ;) Na szczęście do czasu wywołania mojego zamówienia zdążyłam już zażegnać kryzys i mogłam w pełni widząca delektować się swoim daniem. Makaron był bardzo smaczny, choć dla mnie nieco za tłusty i słabo przyprawiony - musiałam jeść go z ostrym sosem chilli, bo dopiero wtedy nabrał prawdziwego charakteru. Całość jednak była zadowalająca, sycąca i warta spróbowania. 

Do Du - zej Mi - hy zaprosiłabym osoby, które lubią prostą azjatycką kuchnię - przyjść tu można głównie na smażony makaron czy ryż. Jest to knajpa o bardzo luźnym charakterze, właściwie bardziej bar niż restauracja. Najecie się tu i spędzicie czas w przytulnym wnętrzu. Du - za Mi - ha jest dobrą alternatywą dla tajskich sieciówek w galeriach handlowych czy brudnych budek na ciemnych osiedlach - jeśli będziecie uważać na papryczki chilli, wasza wizyta tu z pewnością się uda!

Ach, zapomniałabym się pochwalić - całe danie zjadłam pałeczkami! Jesteście ze mnie dumni, prawda?